Podobno Instagram się kończy. Nie mogę tego orzec z całą pewnością, ale na pewno na Instagramie kończę się ja. Przynajmniej w dotychczasowym kształcie. Dziś byłam bliska usunięcia wszystkich zdjęć i filmików, tylko tak jakoś uśmiechnęłam się do tej dziewczyny, którą byłam przecież zaledwie kilka miesięcy, lat temu. Chciało się jej, nie powiem. Pokazywać stylówki, pomysły na wnętrza albo relacje z podróży. Wklejała filmiki na długo przed tym, zanim modne stały się reelsy. I nagrywała „chce się ubrać”, zanim Internet zalała fala wszelkiej maści ubieraczy. Tylko z reklamami jej nie szło. Zawsze jakoś czuła się zażenowana, dlatego wkrótce odrzuciła wszystkie współprace. Oklasków nie trzeba, bo sama czasem korzystam z polecajek innych influencerów.
Mam za sobą kilka „zniknięć” z Instagrama. Jedno było całkiem spektakularne, inne ciche. Ot, zawieszenie konta. Okazywało się jednak, że potrzebowałam kontaktów zawodowych i tak, z podkulonym ogonem, wracałam. Jeszcze czasem myślałam, że pójdę w jakimś kierunku. Może jednak wnętrza? Albo podróże? Ale potem zadawałam sobie pytanie, czy ktoś na to czeka? A przede wszystkim, czy widzę sens w poświęcaniu dla tego życia? Nie widziałam. Wszystko mnie mierziło i szczerze przestałam lubić „Chce się żyć”.
Dziś jestem inną kobietą. Dużo przeszłam, o czym wiedzą tylko Ci, których naprawdę blisko dopuściłam. Albo bliżej niż innych. Może Wam kiedyś o tym opowiem, jak nabiorę dystansu. W emocjach nic nie brzmi dobrze. Ale tu właśnie dochodzimy do odpowiedzi na pytanie, dlaczego już dłużej tak nie mogę. Bo nie jestem już tą samą kobietą. Bo jestem inna i chcę czegoś innego. I dziś przede wszystkim wiem, że nie potrzebuję już słodkich fotek, pod którymi napiszecie, że jestem fajna albo się dobrze trzymam. Jeśli mam tu zostać, to na swoich warunkach. Chcę do Was pisać i Was czytać. Chcę mądrej społeczności. Chcę czuć, że robię coś sensownego.
Nawet jeśli nikt tego nie przeczyta.
Tak powiedziała mi córka.